sobota, 2 marca 2013

Od Redonusa "Jak tu dotarłem"


Urodziłem się w watasze Wilków Wojowników. Zawsze podziwiałem ich za odwagę, siłę i szybkość. Zawsze chciałem być taki jak oni. Do czasu...
 Pewnego dnia moje stado wybrało się na kolejną wojnę. Ja oczywiście zostałem bo miałem dopiero rok, więc byłem za młody. Nie było ich dosyć długo. Na ich powrót czekałem przed jaskinią. Było bardzo gorąco więc zasnąłem. Obudziły mnie piski i skowyty. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem wojowników z mojego stada wracających z bitwy. Ale nie byli sami... Prawie każdy niósł w pysku szczenię. Te starsze, które były za ciężkie żeby je nieść, szły w środku pochodu, zbyt przerażone żeby nawet próbować ucieczki... Podszedłem do wojowników i zapytałem, kto to. Przywódca straży odparł z chytrym uśmieszkiem:
 -To są jeńcy wojenni. Zostaną zamordowani ku uciesze gawiedzi. Ty też możesz przyjść. Jesteś młody. Musisz się nauczyć jak Wilki Wojowniki postępują  z wrogami.
- Nie macie prawa ich zabijać! To przecież tylko niewinne szczenięta!- krzyknąłem zszokowany. Mój podziw do wojowników rozwiał się jak kamfora.
 - A co ci do tego, szczeniaku?! Alfa tak chce, więc tak się stanie!
Wiedziałem że moje protesty na nic się nie zdadzą, a wolałem nie ryzykować śmierci, próbując uwolnić jeńców w walce wręcz. Wiedziałem że martwy nie na wiele się im przydam. Odszedłem z podkulonym ogonem, udając że zrezygnowałem z próby uwolnienia nieszczęśników.
Kiedy nastał mrok, jak najciszej wyszedłem z jaskini. Najprawdopodobniej jeńcy tymczasowo zostali umieszczeni w lochach. Zręcznie omijając wartowników, dostałem się do głębokiej podziemnej jamy, pełniącej funkcję lochu. W najgłębszym korytarzu (i niestety) najpilniej strzeżonym znalazłem więźniów. Byli przerażeni, wyczerpani i głodni. Najmniejsze szczenięta kwiliły cicho. Kiedy wyszedłem z cienia, wszyscy zamarli bez ruchu, pewni że przyszedłem zabrać ich na Plac Egzekucji. Z wielkim trudem przyszło mi uświadomienie im, że jestem przyjacielem.
Teraz czekało nas najtrudniejsze zadanie. Wyprowadzenie niemałej grupki szczeniąt z lochów. Na szczęście przypomniałem sobie o tajemnym przejściu, którego nikt oprócz mnie nie znał. Było ukryte za stertą koców. Odciągnąłem koce na bok, odsłaniając przejście, które było jednak tak wąskie, że wilczki musiały przechodzić pojedyńczo. Ja zostałem na końcu żeby pomagać najmłodszym.
 Kiedy ostatni wilczek wyszedł na zewnątrz, ktoś mnie z nienacka uderzył jakimś twardym przedmiotem w głowę. Osunąłem się na ziemię, straciwszy przytomność.
 Ocknąłem się. Wokół mnie stali: Alfa, przywódca straży i mój ojciec, prawa łapa alfy. Radzili nad tym jak mnie ukarać. Wszyscy chcieli mojej śmierci oprócz mojego ojca. Miał jakiś dawny dług wdzięczności wobec Alfy, dzięki czemu udało się (na moje szczęście) załagodzić karę do dożywotniego wygnania z watahy.
 Błąkałem się po lesie przez kilka miesięcy. Umarłbym z głodu, gdybym nie natrafił na Candy, należącą do Watahy Błękitnego Jeziora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz